Pisarze

Forum dla Pisarzy


#1 2010-01-28 14:54:41

 Lux

Administrator

Zarejestrowany: 2009-11-30
Posty: 98
Punktów :   

Opowiadanie

A więc zaczynamy! Oto pierwsza część naszego wspólnego, forumowego opowiadania.

Generał Jacob von Perier wytarł mokrą od deszczu twarz i zaklął głośno. Już trzeci dzień jechał na czele niewielkiej karawany i przez całą podróż, dzień i noc, z nieba lały się strugi wody doprowadzając do szału wszystkich odzianych w zbroje konnych, ale dały się również we znaki pieszym wojownikom. Nawet samego generała ponosiły emocje, na co nigdy nie pozwalał na polu bitwy.
-Ach, pole bitwy.- szepnął przypominając sobie czasy, kiedy zamiast eskortować konwoje jego kawalerzyści walczyli w pierwszym szeregu podczas najważniejszych bitew.- Jak te czasy się zmieniają.-
Jacob von Perier rozejrzał się wokoło i zdał sobie sprawę, że widoczność znacznie spadła. Mgła ograniczała pole widzenia, przez co kolumna stawała się dużo bardziej podatna na niespodziewany atak. W dodatku krople deszczu bębniły w hełmy i zbroje żołnierzy zagłuszając ewentualnego napastnika.
Generał uniósł rękę i bez słów wydał rozkaz do zatrzymania pochodu. Już po chwili u jego boku pojawił się kapitan Neller, jego wierny zastępca od wielu lat.
-Co się dzieje, panie?- zapytał kapitan spoglądając ukradkiem na stojących niedaleko, wystraszonych piechurów z sulicami.
-Trafiliśmy na bardzo złe warunki pogodowe.- odparł generał marszcząc brwi i rozglądając się wokoło- W tej chwili wróg może być wszędzie.-
-Przecież jesteśmy już daleko od linii frontu.- stwierdził Neller- Kto miałby nas zaatakować? Wróg nie wejdzie tak głęboko na nasze ziemie.-
-To, że jak do tej pory tego nie robił, nie oznacza, że tego nie uczyni.- odparł von Perier- Musimy być gotowi na każdą ewentualność. Zatrzymamy się tutaj i ruszymy dopiero, gdy pogoda się poprawi. Rozbijcie obóz i wyznaczcie warty. Niech każdy ma broń w pogotowiu. W razie potrzeby formujemy szyk pomiędzy wozami. Zrozumiano?-
-Tak jest!-
Generał nie zdążył powiedzieć swojemu podwładnemu, żeby miał oczy szeroko otwarte.
Jacob sięgnął po lunetę przypiętą do pasa i spojrzał w wizjer. Widoczność była naprawdę niewielka. Generał bardzo nie lubił takich sytuacji. Jego karawana mogła zostać napadnięta i zniszczona nim on sam dostrzeże najeźdźców. Niestety takie były...
Jacob von Perier znieruchomiał. W oddali majaczyły jakieś kształty. Generał wpatrywał się w czarne punkty i aż sapnął widząc wyłaniającą się z mgły chorągiew kawaleryjską.
-Wróg nadciąga!- wrzasnął najgłośniej, jak potrafił- Na pozycje!-
Odsunął od oka wizjer lunety i przyjrzał się zamieszaniu, jakie panowało w dopiero co rozstawionym obozie. Jacob nienawidził kierować niewyszkolonymi chłopami, którzy nadawali się jedynie do orania pola, a nie do noszenia broni. Na szczęście jego zawodowi kawalerzyści nie stracili ducha i od razu zapanowali nad motłochem stłaczając ich pomiędzy wozami.
-Kusznicy na górę!- zawołał generał sam gramoląc się na wypełniony towarami wóz.
Gdy znalazł się na szczycie znów spojrzał w lunetę. Teraz mógł już zliczyć przeciwników.
-Jedna chorągiew!- zawołał- Około sto kopii. Na szczęście nie widzę wśród nich kuszników. Przygotować się. Bardzo szybko się zbliżają.-
Kawalerzyści pod wodzą kapitana Nellera wycofali się na skrzydło. Ich zadaniem było natarcie na kolumnę wroga, gdy ci zwolnią po przebiciu się przez piechotę, bo generał Jacob był pewny, że się przebiją.
-Mamy przewagę liczebną.- oznajmił kapitan zbliżając się do swego dowódcy- Może nam się udać.-
-Nie bądź taki pochopny.- skarcił kapitana Jacob- W polu wszystko może się zdarzyć, zwłaszcza, gdy ma się do czynienia z kawalerią. Zawodową kawalerią.-
-Zawodową?- zdziwił się kapitan- Co tu robią najemnicy?-
-Nie mam pojęcia.- Jacob dobywając miecza i zwrócił się do kuszników- Na co czekacie, ładować broń!-
-Przebiją się?- zagadnął Neller zataczając w miejscu koła.
-To chyba oczywiste.- syknął generał- Są liczni i zapewne wiedzą, że my jesteśmy liczniejsi. Wszystko mają zaplanowane.  Uważaj, kapitanie, bo będzie to wyjątkowo ciężkie starcie. Na szczęście nie mają jak zastosować ekonomii siły.-
Kapitan pokiwał głową. Ekonomia siły była praktyką bardzo często stosowaną podczas starć kawalerii z przeważającym, pieszym przeciwnikiem. Jeźdźcy atakowali wąski fragment wrogiego ugrupowania uzyskując tam przewagę liczebną, po czym niszczyli formację częściami mając przy tym przewagę w każdym fragmencie ugrupowania.
-Widzę ich.- jęknął Neller wracając do szeregu konnicy.
Jacob von Perier uniósł miecz.
-Kusznicy w gotowości!- zawołał patrząc, jak jego strzelcy unoszą broń- Czekać na rozkaz.-
Teraz już wszyscy dostrzegli szarżującą chorągiew. Jeźdźcy opuścili kopie i zbili się w ciasną formację klina.
-Czekać- powtórzył generał czując, że drży mu ręka- Spokojnie. Czekać.-
Najemnicy byli co raz bliżej. Teraz można było już rozpoznać niewielkie szczegóły na ich zbrojach i hełmach. Jacob dostrzegł jedynie, że wróg jest naprawdę dobrze uzbrojony.
-Czekać!- zawołał widząc przerażenie na twarzach kuszników. Generał odetchnął i opuścił miecz- Ognia!-
Rozległ się cichy świst i kilkadziesiąt bełtów śmignęło w powietrze po chwili opadając i godząc w napastników. Wielu jeźdźców runęło z koni, inni zaś padali wraz z wierzchowcami. Nie złamało to jednak szyku doskonale wyszkolonych najemników. Rozluźnili oni tylko formację pozwalając, by ich powalenie towarzysze pozostali z tyłu nie wyrządzając szkód całemu ugrupowaniu.
-Ładować i strzelać bez rozkazu!- wrzasnął Jacob wymachując mieczem.
Ale nie było już czasu na kolejną serię. Najemnicy runęli w sam środek szyku piechoty stłoczonej między wozami. Nie zatrzymały ich ani sulice, ani berdysze, a nawet długie piki nie wyrządziły im większych strat. Trzon szyku wszedł między wozy, jak w masło roztrącając broniących. W górę wystrzeliły połupane na drzazgi kopie.
Jacob von Perier wrzasnął głośno i zamaszystym cięciem zrzucił z konia jednego z najemników. Konni wypadli spomiędzy wozów, ale tam już czekało na nich zaskoczenie. Na ich prawe skrzydło runął oddział pancernych pod wodzą kapitana Nellera. Wszyscy najemnicy znieruchomieli  całkowicie zaskoczeni taki obrotem sprawy. Nie była to taktyka stosowana na polu walki. Jeżeli obrońca miał kawalerię wystawiał ją do boju jako pierwszą, aby napastnik nie zdziesiątkował piechoty. Ale generał Jacob von Perier słyną ze stosowania niebezpiecznych i śmiałych posunięć.
Neller pierwszy skruszył kopię o najbliższego przeciwnika i błyskawicznie dobył miecza tnąc przy okazji następnego. Już prawie wydostał się poza szyk najemnej kawalerii, gdy nagle coś uderzyło go potężnie w pierś i obaliło na ziemię. Kapitan nie miał nawet czasu na jakąkolwiek reakcję. Jego podkomendni nie mogli się już zatrzymać, zbyt byli rozpędzeni. Przebili się przez formację wroga tratując przy tym swego dowódcę i dopiero wtedy zwolnili tempo. Napastnicy widząc przewagę obrońców rzucili się do ucieczki nie oglądając się nawet w tył.
Generał Jacob von Perier wrzeszczał ile sił i gnał za uciekającym wrogiem. Nie mógł ich jednak dogonić bez konia, którego pozostawił po drugiej stronie obozowiska.
-Niech was diabli!- wciąż wrzeszczał wymachując mieczem.
Jednak w końcu zdrowy rozsądek wziął górę nad emocjami i generał wrócił do obozowiska. Wszędzie walały się zmasakrowane ciała. Najwięcej ich było w samym środku obozu, gdzie najemnicy urządzili straszliwą rzeź. Właśnie stamtąd słychać było krzyki i pojękiwania rannych.
-Generale?- do Jacoba podjechał jeden z jego kawalerzystów- Co mamy robić?-
-Jak to co?!- wrzasnął von Perier wciąż czując wściekłość- Rannych na wozy i zwijamy obóz! Oni w każdej chwili mogą wrócić. Zmieniamy kierunek naszego marszu i ruszamy na z powrotem na północ. Niedaleko jest fort. Musimy oddać tam rannych. Na co czekasz?! Wykonać rozkaz!-
Jacob zatrzymał się i przyjrzał zamieszaniu. ,,Starcie trwało zaledwie chwile, a zginęło w nim tylu niewinnych ludzi”- pomyślał wycierając zachlapaną krwią klingę miecza.


,,Świetlistymi istotami jesteśmy. Nie tą surową materią."

Offline

 

#2 2010-01-30 10:58:54

YoungWriter

Administrator

Zarejestrowany: 2009-11-30
Posty: 116
Punktów :   

Re: Opowiadanie

- Na baszty! – strażnik zabił na alarm widząc zbliżających się szybko kilkunastu jeźdźców.
Dziesiątka kuszników szybko przegrupowała się i wbiegła po drabinie na fortyfikacje i naciągnąwszy kusze czekała na rozkaz otwarcia ognia.
Wysilający wzrok stary strażnik nagle dostrzegł chorągiew Gladiru i natychmiast rozkazał opuścić broń i otworzyć bramy.
Ciężkie wrota rozstąpiły się wolno, by wpuścić jeźdźców do fortu.
Kawaleria zatrzymała się przed władcą fortu, który wyszedł przybyszom na spotkanie.
- Czego potrzebujecie, zacni rycerze? – zagadał pieszy
- Jacy my tam rycerze? Do bitki się tylko rwiemy. – odparł generał Jackob.
- Więc czemu wizytę zawdzięczam?
- Konwój nasz najemnicy rozgromili, przeszło trzy dziesiątki rannych wieziemy. Czy na pomoc jaśnie pana liczyć możem?
- Jam biedny szlachcic jest, ale wojom strawy i opieki odmówić nie podobna. Król wynagrodzi, więc wieźcie, tylko bez ociągania, bo tu często do potyczek dochodzi.
- Zatem wrócę do konwoju i pilnować będę. O zmroku zajedziem.
- Weź, mój panie choć maga ze sobą. Mistrz Sztuk Cienia, więc obronić pomoże, a i uleczyć potrafi.
- Dziękować jak nie wiem, boś panie nader hojny, jedyne co obiecać mogę, to dozgonną wdzięczność poprzysiąc.
- Wracaj generale do swego konwoju. – Władca odwrócił się i krzyknął w stronę najbliższego domostwa. – Elelos! Pojedźże z generałem! Pewien jestem, że wiesz o co chodzi...
Generał zdziwił się nieco, lecz to uczucie ustąpiło znacznie silniejszemu uczuciu lęku, a wręcz przerażenia, jakiego nie odczuł od swojej pierwszej bitwy przeciw wojskom Nexarii.
Z domu wyszedł wysoki, blady człowiek, cerą przypominajmy wampira, lub trupa. Głowę miał okrytą czarnym kapturem, przytroczonym do tego samego koloru szatę.
Wokół siebie zdawał się roztaczać mroczną aurę przygnębienia i strachu, co dodatkowo potęgowało jego przerażający wygląd.
Ze spuszczoną głową bez słowa przeszedł obok generała i zginąwszy na chwilę w odmętach stajni wyjechał na czarnym wierzchowcu.
- Ruszajmy. – szepnął i ruszył za galopującym oddziałem kawalerii.

Dwa wielkie wozy toczyły się spokojnie do przodu nie zwracając uwagi na zbliżającą się szybko kawalerię. Woźnicy wiedzieli dokładnie, że to generał wraca by ich eskortować, więc nawet nie popędzili koni.
Elelos zeskoczył z konia i wdrapał się na jeden z wozów. Spoglądając przenikliwie na każdego z nich sprawdzał, kto ma najcięższe obrażenia.
Wybrał dziesięciu najbardziej potrzebujących i zebrawszy ich w krąg przykląkł na jedno kolano i zaczął szeptać cicho zaklęcia.
Chwilę potem otoczyła go ciemna poświata, która okryła również rannych. Aura ciemniała, aż w końcu wybuchła jasnym, niebiesko – białym światłem rozchodząc się we wszystkich kierunkach.
Wszyscy z początku przerażeni spojrzeli na wstających o własnych siłach ludzi, którzy mimo najgorszego potraktowania przez końskie kopyta teraz mogli chodzić.
- To pozwoli im przeżyć podróż. Całkowicie uzdrowić mogę tylko pięciu ludzi, ale doprowadzić do lekkiego stanu jest znacznie łatwiej i wymaga to znacznie mniej magii. Wybierzcie kolejną dziesiątkę najciężej rannych z drugiego wozu. Muszę chwilę odpocząć... – Elelos usiadł ciężko i złapał się za głowę.
Grymas bólu przebiegł przez jego twarz, ale chwilę potem znikł zastąpiony przez swego rodzaju ulgę i przyjemność.
- W porządku? – zapytał generał?
- Tak... Lecząc ranię również siebie, więc muszę przekazać ból innej materii.
- Potrafisz takie rzeczy? – zdumiał się wojownik
- To nie problem. Ta technika jest bardzo skuteczna w walce. Ja mogę wytrzymać znacznie więcej bólu niż zwykły wojownik, więc jeśli przekażę całą dawkę jednej osobie mogę ją nawet zabić... Ale szkoda czasu na gadanie. Wybraliście już kolejnych? – mag zapytał wstając.
Elelos powtórzył poprzednią czynność, lecz tym razem po zakończeniu rytuału opadł na ziemię i natychmiast zasnął...

- Jeszcze tysiąc kroków do fortu! Ruszać się! – ponaglał generał jeżdżąc w kółko na swoim koniu.
Wierzchowiec Elelosa spokojnie szedł obok patrząc spokojnie na swojego pana.
Mag spojrzał głęboko w oczy rumaka i kiwnął powoli głową. Zwróciwszy się do generała szepnął:
- Rozkaż swoim ludziom uformować szyk klina. Zróbcie miejsce w środku, tak by mnie otoczyć.
- Dlaczego? Co się dzieje?
- Wróg nadciąga. Kirma czuje dziesiątki kopyt.
Generał zastanawiał się przez chwilę kim jest Kirma, lecz w końcu uznał, że zaufa magowi. Wydał stosowne rozkazy i czekał stojąc na czele szyku.
Elelos podjechał spokojnie do wielkiego klina i wjechał pomiędzy wojowników. Przywarł do swojego konia tak, by nie można było go zobaczyć i szepnął coś do ucha Kirmy.
- Ruszajcie. Niech konwój jedzie jak najszybciej w stronę fortu. Możemy ich zatrzymać, ale nie daję gwarancji...
Generał zacisnął zęby w złości, lecz popędził konia ciągnąc za sobą cały oddział.

Wszyscy zaczynali już tracić nadzieję, gdy zza skalnego załomu wychynął pierwszy jeździec. Jechał prosto w stronę fortu.
Zaraz za nim pojawiły się dziesiątki kolejnych ustawionych w ścisły szyk prostokąta.
Elelos podniósł nieco głowę i ocenił możliwości swojej mocy. „Może się udać...” pomyślał.
- Wjedźcie w sam środek. Nie zatrzymujcie się, dopóki nie wyjedziecie z drugiej strony. – krzyknął Elelos.
Do spotkania pozostały sekundy. Dwie potężne, pędzące z wielką szybkością chorągwie miały się zetrzeć już za chwilę.
Wtem Elelos wyprostował się i złożył ręce w dziwny znak. Cały oddział otoczyła nikła, niebieska poświata. Mag zaczął szeptać tajemnicze zaklęcie.
Wrogi dowódca, gdy tylko dostrzegł maga w szeregach przeciwnika próbował zatrzymać konia, lecz było już za późno.
Klin wszedł we wrogą formację jak w masło wywracając konie i zabijając przeciwników.
W tym samym momencie Elelos szepnął ostatnie słowo i nakierowawszy swoją moc wokoło podpalił cały teren wokół.
Żołnierze przerazili się, że zaraz spłoną, lecz ich konie nawet nie drgnęły, a przecież to one powinny być spłoszone.
Niebieska aura gasiła ogień nie dopuszczając do zapalenia się niczego wewnątrz bańki.
- Zatoczcie koło, żeby sprawdzić, czy wszyscy nie żyją i dołączcie do konwoju. – krzyknął Elelos cucąc oddział z osłupienia.


Impares nascimur, pares morimur, Imperare sibi maximum est imperium & In libris libertas

Offline

 

#3 2010-02-04 20:21:21

 Lux

Administrator

Zarejestrowany: 2009-11-30
Posty: 98
Punktów :   

Re: Opowiadanie

No to teraz mój kawałek. Bardzo krótki, ale kompletnie nie wiem, co dalej pisać. Nie mogę nic tu dorobić. Może teraz ty pisz, YoungWriter? Ja nie mam ostatnio pomysłu. Ale teraz miłego czytania. Fragment niezbyt ciekawy, ale nie mogłem nic wymyślić.

Ciężkie wrota skrzypnęły i rozwarły się trzeszcząc, jakby miały się za chwilę rozpaść. Rzadko zdarzało się, by otwierano je więcej niż raz na dzień. Tym razem jednak zaszła taka konieczność. Konwój generała Jacoba von Periera został zdziesiątkowany przez najemną kawalerię i ledwo uszedł z życiem przed kolejnym oddziałem Nexaryiczyków. Na szczęście wśród żołnierzy generała znalazł się dość potężny czarodziej, umiejący władać ogniem. Wielu widziało to, co działo się wokół konwoju podczas natarcia. Nie przeżył żaden napastnik.
Elelos rozejrzał się wokoło, gdy tylko minął kamienny łuk. Przy wjeździe zebrał się tłum gapiów, ale nikt nie wiwatował na cześć zwycięzców. Nekromanta był jednak do tego przyzwyczajony. Opuścił głowę i zarzucił kaptur. Wolał pozostać nierozpoznany. Był odmieńcem nawet wtedy, gdy uratował przed śmiercią ponad setkę niewinnych ludzi.
Gdy cała karawana znalazła się za bramą Elelos odłączył się od konwoju i bezszelestnie zsunął się z siodła. Koń sam powędrował do stajni, a mag ukrył się w namiocie dla medyków.
-Wspaniały popis.- odezwał się czyiś niski głos. Elelos odwrócił się gwałtownie. W kącie, przy wejściu stał wysoki, czarnoskóry mężczyzna u uśmiechał się lekko. Nekromanta zmarszczył brwi. Wiedział, że ów mężczyzna był medykiem tak samo jak on, ale również musiał coś ukrywać. Ale co?
-Kim jesteś?- zapytał Elelos.
-Musisz wiedzieć.- odparł mężczyzna wciąż się uśmiechając- Chyba, że masz jedynie moc, a mądrości ci brakuje.-
Ta uwaga nie była zbyt grzeczna, ale Elelos nie dał się wyprowadzić z równowagi. Mężczyzna właśnie tego oczekiwał.
-Jesteś medykiem.- odparł krótko starając się wybadać umysł rozmówcy. Nic tam jednak nie znalazł. Mogło to świadczyć o tym, że mężczyzna również był magiem, albo potrafił doskonale kontrolować swój umysł.
-To nie wszystko.- odparł czarnoskóry odrzucając włosy za plecy- Umiem wiele ciekawych rzeczy, których nawet mag nie potrafi.-
Elelos zaśmiał się.
-Dlaczego wszyscy uważają magów za wszechmocnych?- zapytał- Jesteśmy zwykłymi ludźmi, tyle że z niezwykłymi umiejętnościami.-
-Dobrze to słyszeć.- czarnoskóry tym razem wyraźniej się uśmiechną- Jestem Med, Med Star. Na ciebie jak mówią?-
-Do mnie najczęściej nie mówią.- odparł Elelos, który przez całe życie unikał jakichkolwiek znajomości.
-Więc przyzwyczaj się, że ktoś w końcu będzie cię nazywał po imieniu, Elelosie.- Med zaśmiał się- Tak, znam twoje imię. Słyszałem je.-
Zapadła niezręczna cisza, ale obaj rozmówcy czuli się w niej bardzo dobrze.
-Widzę, że nie marnujesz umiejętności słuchu.- odezwał się w końcu Elelos uśmiechając się. Zaczynał lubić tego tajemniczego medyka, który najprawdopodobniej medykiem wcale nie był.
-Dobrze widzisz.- odparł Med- Ty nie marnujesz umiejętności widzenia.-
Zaśmiali się obaj i znieruchomieli niemal natychmiast zastanawiając się, kiedy ostatnio tak szczerze się śmiali.


,,Świetlistymi istotami jesteśmy. Nie tą surową materią."

Offline

 

#4 2010-02-05 11:18:01

YoungWriter

Administrator

Zarejestrowany: 2009-11-30
Posty: 116
Punktów :   

Re: Opowiadanie

WOW! To brzmiało jakbym ja to pisał. Na prawdę czasami piszę bardzo podobnie. Kilka literówek znalazłem, a zaraz się wezmę za pisanie.
Końcówka była trochę niezrozumiała... Umiejętności słuchu, wzroku... Może się zmieni, czy coś... Nie ważne. Teraz kawałek mój.

- Ilu zostało? – Elelos był już bardzo wycieńczony, lecz we fiolkach schowanych w sakiewce zostawił sobie trochę zmagazynowanej mocy na czarną godzinę.
- Jeszcze trzech. Resztę uleczymy ziołami. – Med powiedział, lecz dodał po chwili widząc dyszącego ciężko maga – Dasz radę?
Elelos kiwnął lekko głową i sięgnąwszy do sakiewki wyjął jedną fiolkę wypełnioną jarzącym się na zielono płynem. Wstrząsnął nią i oderwał korek. Szybko przyłożył otwór do ramienia i odetchnął z ulgą. Cała zawartość naczynia wniknęła w jego ciało.
Mag podszedł do rannych i uleczył ich. Poświata była nieco innego koloru co zwykle, lecz działała podobnie.
Gdy tylko skończył próbował odejść, lecz nie był w stanie się poruszyć. Bezwiednie upadł na ziemię i zemdlał.
Med Szybko podbiegł do niego i ułożył na plecach.
-Żyjesz? – zapytał medyk.
Elelos uchylił oczy i kiwnął głową na znak, że wszystko w porządku.
Med uzyskawszy swego rodzaju przyzwolenie wstał i ruszył by zająć się pozostałymi rannymi.

W dużym, żeliwnym kociołku gotowała się strawa, bulgocząc spokojnie.
Med porozlewał jadło do glinianych misek i rozdał wszystkim wsypując porcję ziół wspomagających siły życiowe organizmu.
Elelos ocknął się o zmroku i teraz tylko siedział niewzruszenie z zamkniętymi oczami odnawiając zapasy energii. Gdy Med rozdał wszystkim strawę chwycił za dwie miski i podszedł do maga.
- Zjedz coś. Na pewno ci nie zaszkodzi. – Star podał jedzenie nekromancie.
Ten przez chwilę siedział niewzruszenie, a później sięgnął po użytą dziś fiolkę i przyłożywszy do ust wypełnił ją zielonym, świecącym płynem.
Schował dziwny przedmiot do sakwy i otworzył oczy. Rozejrzał się i zobaczywszy jedzącego medyka sięgnął po swoją miskę.
Zjedli w ciszy i również bez słowa rozeszli się.
Choć na to nie wyglądało zaczęła między nimi płonąć maleńka iskra przyjaźni...

Jeszcze dopiszę, ale później. Jak masz pomysł, to się nie krępuj.


Impares nascimur, pares morimur, Imperare sibi maximum est imperium & In libris libertas

Offline

 

#5 2010-02-05 14:56:39

 Lux

Administrator

Zarejestrowany: 2009-11-30
Posty: 98
Punktów :   

Re: Opowiadanie

Cieszę się, że ci się podobało. Myślałem, że zupełny kich mi wyszedł, bo ostatnio nic nie wychodziło. Ale jak w porządku to się cieszę. Wena już chyba wróciła więc coś nabazgrałem.

Med pochylił się nisko nad rannym i zacisną na jego krwawiącym ramieniu opatrunek. Elelos szeptał jakieś zaklęcia zajmując się innym rannym. W namiocie krzątało się jeszcze wielu innych lekarzy, którzy przybyli niedawno ze stolicy Gladiru.
Przynosili ze sobą bardzo złe wieści. Byli bardzo dobrze poinformowani, mimo że znajdowali się dużo dalej od linii frontu niż Elelos i Med. Okazało się bowiem, że linia frontu została przełamana przez wojska nexarskie, które mogły lada dzień podejść pod fort z ogromną armią. Każdy obawiał się najgorszego. W końcu jednak przybyły posiłki z głębi kraju i zatrzymały pochód nieprzyjaciela.
Z wież obserwacyjnych można było dostrzec kotłujące się oddziały związane chaotyczną walką.
Do fortu przybywało co raz więcej rannych, a medyków zaczynało brakować. Co chwila przybywały konne oddziały by zabrać lekarzy na front, gdzie bardziej byli potrzebni. Med i Elelos mieli być następni. Doskonale to wiedzieli i tylko czekali na kolejną chorągiew. Nie musieli długo czekać. W końcu któregoś dnia rozległ się głos trąb i ogromne wrota otwarły się przepuszczając konnych.
Mieli wielu rannych, którymi trzeba było się zająć.
Nagle płachta przysłaniająca wejście do namiotu rozsunęła się i do środka wkroczyło kilku rycerzy. Mieli na sobie ciężkie zbroje i odrzucone do tyłu płaszcze. Na rękach mieli pięciokątne, żelazne tarcze, a na głowach hełmy. Tylko jeden z nich zdjął osłonę głowy ukazując pokrytą bliznami twarz.
-Którzy z was to Med Star i mag Elelos?- zapytał dowódca gromkim głosem.
Dwaj towarzysze oderwali się od pracy i podeszli do rycerza.
-Przygotujcie się do podróży.- rzekł żołnierz przeczesując włosy- Za chwilę ruszamy. Jeszcze przed zachodem słońca musimy być na polu bitwy. Nasza armia potrzebuje medyków i lekarzy nawet bardziej niż żołnierzy.-
-Co się się stało z tymi, których wcześniej zabraliście?- zapytał Med nim rycerze wyszli.
-Wszyscy nie żyją.-

Nie było czasu na pakowanie się i zabieranie niepotrzebnych rzeczy. Rycerze byli gotowi do drogi zanim ich dowódca poinformował Meda i Elelosa o podróży. Trąby zagrały,a ich dźwięk odbił się echem pośród budynków. Żelazne zawiasy skrzypnęły i ciężkie wrota zaczęły się rozsuwać.
-Szybciej!- wrzasnął dowódca oddziału poganiając medyków- Nie ma czasu na obijanie się. Mamy wojnę!-
Med i Elelos dosiedli wierzchowców i popędzili za zbrojnymi, którzy już opuszczali fort zostawiając za sobą bezpieczne schronienie.
-Przeżyjemy?- zapytał Elelos przekrzykując świst wiatru.
-Nie mam pojęcia.- odparł Med- Nasi poprzednicy nie dali rady. Ale spokojnie, na pewno będzie ciekawie.-
Dwaj lekarze dopędzili ciężkozbrojnych i wsunęli się w głąb ich formacji. Obawiali się, że mogą w ogóle nie dotrzeć na linie frontu. Jeźdźcy z Nexarii na pewno starali się przedrzeć na tyły wrogiej armii i można było śmiało założyć, że niektórym się uda.
-Kapitanie!- zawołał któryś z rycerzy strzegący tyłu kolumny- Widać wroga!-
Med spojrzał na Elelosa, a nekromanta odwzajemnił spojrzenie.
-Nie zatrzymujemy się!- krzyknął kapitan prostując się w siodle i spoglądając w tył- Są daleko. Może nie mają kuszników...-
Mieli. Kapitan nie skończył mówić, gdy sypnęły się bełty. Jeździec tuż obok Elelosa runął z wierzchowca i znikną stratowany przez towarzyszy.
-Szybciej!- krzykną kapitan, ale doskonale wiedział, że szybciej jechać nie mogą. Obciążone konie kawalerzystów już teraz charczały głośno z trudem łapiąc powietrze. Tymczasem napastnicy co raz bardziej się zbliżali. Niektóre ich pociski sięgały już nawet czoła kolumny.
-Nie uciekniemy.- jęknął któryś z rycerzy i zaraz potem runął na ziemię trafiony w szyję.
Dowódca kolumny również zrozumiał, że uciekać już nie mogą. Kilkoma gestami nakazał swojej kolumnie zawracać.
-Pędźcie na front!- zwrócił się do Meda i Elelosa i nie czekając na odpowiedź ruszył za swoimi ludźmi.
-Ratują nam życie.- szepnął Med wpatrując się w zawracającą kolumnę. Star poczuł silne uderzenie i odwrócił się gwałtownie.
-Nie ma czasu!- zawołał Elelos popędzając wierzchowca- Jedziemy!-


Tekst nie sprawdzany, ale na końcu się błędy popoprawia.


,,Świetlistymi istotami jesteśmy. Nie tą surową materią."

Offline

 

#6 2010-02-07 09:03:58

YoungWriter

Administrator

Zarejestrowany: 2009-11-30
Posty: 116
Punktów :   

Re: Opowiadanie

Dobrze zrozumiałem, że oni byli piechotą? Jak można pociągnąć za ramię na koniu?
Proponuję, żeby ostatnie zdanie zmienić na: Ktoś brutalnie uderzył go w ramię. Wyrwało go to z odrętwienia i nie namyślając się długo ruszył w ślad za swym przyjacielem.

Swój fragment postaram się zamieścić jeszcze dzisiaj, tylko w trochę późniejszych godzinach. Jeśli jednak masz cokolwiek, to nie krępuj się i zamieszczaj.

Na horyzoncie zamajaczyło kilka namiotów tworzących obóz dla rannych przywożonych z frontu.
Wyczerpane już konie dwóch jeźdźców odmawiały dalszego galopu. Daleko za nimi dziesiątki wojów oddało życie, by tylko umożliwić dwójce medyków dotarcie do celu.
Do obozu pozostało zaledwie kilkaset metrów, lecz koń Meda zarżał przeciągle i upadł na ziemię. Medyk z trudem ześlizgnął się w ostatniej chwili z siodła i opadł miękko na ziemię.
Elelos zatrzymał swojego wierzchowca i obejrzał się.
„Nieźle... Skąd prosty medyk umie tak dobrze jeździć konno? I skąd u niego tak niezwykła zwinność?” – zastanawiał się mag, lecz gdy tylko spostrzegł czarny, szybko poruszający się obiekt na horyzoncie chwycił Meda za rękę i pomógł wsiąść na konia.
- Szybko! W obozie nas obronią, szkoda magii na walkę z nimi. Jest zapewne wielu rannych oczekujących pomocy. – Elelos szarpnął lejcami zmuszając swojego konia do jeszcze szybszego biegu.
Wpadli do obozu i z trudem wyhamowując natychmiast przekazali niepokojącą informację o zbliżającej się chorągwi dowódcy.
Ten tylko kiwnął ponuro głową i rozkazał wojownikom uformować falangę.
Jednak konnica Nexarii zrezygnowała ze szturmu i zawróciła.

Coś słabo idzie... spróbuję później.


Impares nascimur, pares morimur, Imperare sibi maximum est imperium & In libris libertas

Offline

 

#7 2010-02-20 20:33:04

 Lux

Administrator

Zarejestrowany: 2009-11-30
Posty: 98
Punktów :   

Re: Opowiadanie

Dokańczam twoją część YoungWriter. Wybacz, że się tak wepchnąłem, ale jakoś mnie wena złapała i chciałem w końcu ruszyć nasz projekt. Ten dalszy ciąg jest połączony z twoim fragmentem bez żadnych odstępów. Jak się będzie całość obrabiało to się połączy i to.

Na horyzoncie zamajaczyło kilka namiotów tworzących obóz dla rannych przywożonych z frontu.
Wyczerpane już konie dwóch jeźdźców odmawiały dalszego galopu. Daleko za nimi dziesiątki wojów oddało życie, by tylko umożliwić dwójce medyków dotarcie do celu.
Do obozu pozostało zaledwie kilkaset metrów, lecz koń Meda zarżał przeciągle i upadł na ziemię. Medyk z trudem ześlizgnął się w ostatniej chwili z siodła i opadł miękko na ziemię.
Elelos zatrzymał swojego wierzchowca i obejrzał się.
„Nieźle... Skąd prosty medyk umie tak dobrze jeździć konno? I skąd u niego tak niezwykła zwinność?” – zastanawiał się mag, lecz gdy tylko spostrzegł czarny, szybko poruszający się obiekt na horyzoncie chwycił Meda za rękę i pomógł wsiąść na konia.
- Szybko! W obozie nas obronią, szkoda magii na walkę z nimi. Jest zapewne wielu rannych oczekujących pomocy. – Elelos szarpnął lejcami zmuszając swojego konia do jeszcze szybszego biegu.
Wpadli do obozu i z trudem wyhamowując natychmiast przekazali niepokojącą informację o zbliżającej się chorągwi dowódcy.
Ten tylko kiwnął ponuro głową i rozkazał wojownikom uformować falangę.
Jednak konnica Nexarii zrezygnowała ze szturmu i zawróciła.
Med odetchnął z ulgą, a Elelnos wytarł tylko spocone czoło.
-Zameldujcie się w kwaterze głównej naszego polowego szpitala.- rozkazał dowódca obozowiska i od razu odszedł wykrzykując komendy do swych żołnierzy.
-Jedziemy.- rzekł Elelos szarpiąc konia za lejce. Med rozglądał się uważnie po okolicy starając się zapamiętać każdy szczegół. Wiele lat temu nauczył się, że to, co zapamięta może mu się przydać w przyszłości. Jego mistrz mawiał, że głowa bez pamięci jest jak twierdza bez załogi, a Med całkowicie się z nim zgadzał.
W końcu dwaj jeźdźcy dotarli do najwyższego namiotu ozdobionego na szczycie złoto-zieloną chorągwią.
-To tutaj.- stwierdził ponuro Elelos i aż skrzywił się słysząc dobiegające z namiotu jęki.
-Też nie podoba mi się ta atmosfera.- Med poklepał maga po ramieniu.
-Bo ty nie jesteś medykiem.- odparł Elelos zeskakując z siodła- Zaprowadź konia do stajni i rozejrzyj się. Ja pomówię z... nie wiem, z kimś pomówię.-
Med Star kiwnął głową i odjechał. Rzucając nekromancie wesołe spojrzenie. Mag pokręcił głową i westchnął. Nie miał pojęcia, jak jego towarzysz może okazywać radość w tak smutnym miejscu. Elelos szybko pozbył się dręczących go myśli i wszedł do namiotu. Od  razu uderzył go intensywny zapach leków oraz... krwi. Niewielu wyczuwało zapach krwi, ale on jednak potrafił. Nie była to jednak kwestia umiejętności, a raczej urodzenia. Elelos był w niewielkiej części wampirem jednak nie wpływało to znacząco na jego życie.
-Czego tu szukasz?- zabrzmiał wysoki kobiecy głos i do maga podbiegła kobieta w białym fartuchu.
-Jestem lekarzem.- odparł Elelos- I w dodatku magiem. Przybyłem tu z przyjacielem.-
-Więc gdzie on jest?-
-Poszedł odprowadzić konia.-
Kobieta prychnęła pogardliwie, co trochę zaskoczyło Elelosa.
-Nie ma tu czasu na zajmowanie się swoimi sprawami.- syknęła niczym jadowity wąż- Ludzie umierają i to o nich winniście się martwić, nie o siebie.-
Kobieta odwróciła się i odeszła do najbliższego rannego. Elelos pokiwał ponuro głową.
-Jasne.- odparł sucho kręcąc głową.- Wszyscy zatracamy tu człowieczeństwo.-

Elelos i Med pracowali bez wytchnienia dzień i noc. Już po jednej dobie czuli się całkowicie wykończeni. Okazało się bowiem, że na froncie faktycznie brakuje lekarzy, a ci, którzy pozostali wcale nie znali się na swoim fachu. Elelos już po kilku chwilach zaprzestał używania magii i zabrał się za bardziej tradycyjne metody. Wielu ludziom i tak nie zdołałby pomóc, a tych lżej rannych i tak było zbyt wielu.
Zaledwie kilka godzin po pracy wszystkie namioty były już całkowicie zapełnione, a nie było miejsca i materiałów na ustawienie kolejnych. Z tego powodu ranni musieli leżeć pod gołym niebem nawet wtedy, gdy lał rzęsisty deszcz.
-To wszystko na marne.- jęknął Med ocierając czoło od potu i deszczu- Oni umierają, a nie ma komu wynosić i grzebać ciał. Teraz w namiotach leży mnóstwo trupów, a żywi moknął na zewnątrz.-
-Nic na to nie poradzisz.- odparł Elelos zaciskając mocno opatrunek jednemu z rannych- Wojna z reguły nie ma sensu...-
Mag chciał coś jeszcze dodać, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Nagle od strony największego namiotu z rannymi dobiegł jakiś hałas. Po chwili do dwóch towarzyszy podbiegł młody wojownik z raną na głowie i strzaskaną tarczą.
-Potrzebujemy medyków na froncie!- krzyknął plując krwią- Baron Maron z Gardanii został ciężko ranny. Nasi bronią go, ale nie wiadomo jak długo to potrwa...-
-Prowadź.- przerwał rycerzowi Elelos.
Młodzieniec potykając się ruszył biegiem w stronę linii frontu. Z oddali widać było ogień i mrowie wojowników pędzących na spotkanie wroga. Między namiotami obozu wojsk Gladiru zbierały się zbrojne hufce, by wymienić broń i zmęczone konie. Potem znów wracali do walki z okrzykiem bojowym na ustach.
Dwaj medycy pędzili za rannym żołnierzem, który potykał się na każdym kroku.
-Tam...- zamachał ręką w stronę kilku zbrojnych- To moja drużyna... poprowadzą was.-
I padł bez ducha na ziemię.
-Zostaw go.- zawołał Med szarpiąc Elelosa za ramię- Musimy ratować barona.-
Biegiem dotarli do zbrojnych i bez słów wskoczyli na siodła. Oddział ruszył jak jeden mąż pędząc co koń wyskoczy w stronę unoszącego się tumanu pyłu. Po kilku minutach nieustannego galopu dwaj medycy zaczynali dostrzegać niewielkie postacie. Rycerze barona ustawili się w krąg usypując niewielki wał ziemny i otaczając miejsce, w którym leżał ranny władca. Ze wszystkich stron gnały na nich zastępy lekkiej jazdy z Nexarii. Groty włóczni zalśniły nim wbiły się w ciała, albo potrzaskały na żelaznych tarczach.
-Szturmują ich!- krzyknął ktoś z oddziału Elelosa i Meda. Star przełknął głośno ślinę czując, że robi mu się gorąco. Od lat siedział w ukryciu nawet przez chwilę nie mając broni w ręku. On od zawsze bał się śmierci. Nie był taki, jak ci wszyscy rycerze, którzy rzucali się w wir walki za swego wodza bez nawet jednego pytania. On tak nie potrafił. Nauczono go jednak przezwyciężać strach.
W końcu oddział dotarł na miejsce. Elelos pierwszy zeskoczył z konia i pognał w stronę środka kręgu obrońców. Leżał tam odziany w zbroję wojownik. Krew toczyła mu się z boku zalewając ziemię i barwiąc ją na czerwono. Dwaj podtrzymujący władcę rycerze odskoczyli widząc zbliżającego się maga. Elelos upadł obok barona i zaczął krzyczeć słowa zaklęcia. Był to trudny czar, lecz mógł zatamować krwotok. Gdy tylko nekromanta skończył mówić formułę z jego rąk wystrzeliło mętne światło i ugodziło w ranny bok barona. Władca stęknął i westchnął.
-Udało się!- zawołał mag przywołując Meda, który zabandażował bok rannego.- Teraz możecie go bezpiecznie przewieść go do obozu. Tam trzeba poddać go dalszemu leczeniu. Możliwe, że ma połamane żebra i rozpłatanych kilka mięśni.-
Strażnik barona kiwnął głową i uniósł łagodnie swego pana. Nagle ktoś wrzasnął przeraźliwie i rozległ się potworny trzask. Przez krąg obrońców przebili się piesi wojownicy Nexarii i roztrącając obrońców ruszyli w stronę rannego barona. Jego strażnicy posadzili władcę na wierzchowca i sami dosiedli koni gnając w stronę obozu.
Med poderwał się z ziemi chwytając najbliżej leżącą broń. Elelos również podniósł się wykrzykując zaklęcia. Kilka kul ognia powaliło najbliższych napastników, ale nacierało już kolejne ich mrowie. Med zamachnął się mieczem i odrąbał głowę jednemu z Nexarijczyków i odepchnął następnego, ale to na nic się zdało. Kolejny wpadł na niego całą swoją masą i powalił na ziemię. Med mógł tylko patrzeć, jak któryś z żołnierzy tnie Elelosa przez piersi również go powalając. Teraz nie mogli już nic poradzić. Wróg ich zwyciężył.


,,Świetlistymi istotami jesteśmy. Nie tą surową materią."

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.plhttps://www.moment.pl www.zolw-stepowy.pl zaproszenia-na-zamowienie.eu